zachwyt, inspiracja, pragnienia, zmysł, smak, ciekawość, zapach, pożądanie, piękno

Sezon na serie

Kiedyś – czyli jeszcze w latach 90. – obciachem było oglądać seriale. Brak dobrych scenariuszy, sztampowość fabuły i niemożność ukazania przez aktorów pełni swoich możliwości, skutecznie zamknęły serialom drogę na salony. 


Wszystko zmienił internet
Ale obecnej popularności seriali nie można i nie da się oddzielić od kondycji współczesnej telewizji, która, dla niektórych, jest tworem rachitycznym i archaicznym zarazem, przy rewolucyjnym wynalazku jakim jest właśnie internet. Tu (w telewizji) wszystko jest zaprogramowane, obmyślone, ale też nie nadążające za biegiem dnia czy nawet godzin. Ale też młodzi (to jednak szerokie pojęcie) widzowie opierają swoją wiedzę o świecie głównie na tym co przeczytają, bądź co zobaczą w internecie, a nie na tradycyjnych mediach – inaczej ogląda serial człowiek internetu, a inaczej telewizji. W tym pierwszym, dzięki rewolucyjnemu pomysłowi platform typu Netflix, obejrzeć można naraz i cały sezon, podczas gdy telewizja – co jest nie do pomyślenia dla młodszego odbiorcy – każe czekać na następny odcinek. 
Dziś nie znać danego serialu to wypaść z kręgu towarzyskiego, być na aucie tak, jak kiedyś wyautowanym można było być nie czytając nowej powieści. Słusznie zauważa Arlena Sokalska w rozmowie z Joanną Miziołek na antenie z Polskiego Radia 24, że rozmowa o serialach zastąpiła rozmowy o powieściach, tym samym wpisując ten proces w kształt obecnej kultury – szybciej, mocniej, więcej. Dodatkowo wystarczy popatrzeć jak reaguje „internet” na kolejne odcinki ulubionych seriali, gdzie komunikat „uwaga: spoiler” pojawia się równie często co zwyczajowe „dzień dobry” w porannym mejlu. 
Współczesna kultura personalizuje, współczesna kultura jak nigdy wcześniej współpracuje i współtworzy z widzem. Dziś utożsamiamy się z bohaterami napisanymi dla nas i o nas, bo „oni to my, a my to oni”. Serial nie dyktuje już stylu życia – jest rozrywką, ale na równi z nią intymną rozmową, tkaną wspólnie nicią porozumienia z widzem. Obowiązuje hasło: „Pokaż, jaki serial oglądasz, a powiem ci kim jesteś”. Dziś, gdy to widz decyduje o być albo nie być danej produkcji, serial staje się najbardziej egalitarną częścią popkultury. 
W moim odczuciu przełomowe dla dzisiejszego odbioru seriali były cztery produkcje. Scenariusz Rodziny Soprano postawił na tak uwielbiane przez widzów i cenione przez krytyków przełamanie tabu, wejście „z kamerą” w świat dotąd widzowi nieznany. Podglądać mafijnego bossa i jego rodzinę, uczestniczyć w ich życiu, to było coś niezwykłego, bardzo zaskakującego i świeżego. Z kolei Lost zapierał dech w piersiach faktem, że w ogóle ktoś wpadł na tak, przyznajmy, mało prawdopodobny, ale niezwykle efektowny pomysł ukazania meandrów ludzkiej natury nie w biurze czy podczas mycia zębów, a w sytuacji skrajnej. Zaskakujące i często otwarte zakończenia odcinków potęgowały efekt wyczekiwania na następny. Widz niezwykle zżywał się czy też utożsamiał z bohaterami, ale dotyczy to znakomitej większości, jeśli nie wszystkich seriali. Tak skonstruowane wyraziste postacie stały za ogromnym sukcesem Breaking Bad, którego scenariusz powszechnie uważa się za wybitny. I znów: pozornie nieprawdopodobna historia nauczyciela chemii – schodzącego na złą drogę i ukrywającego przed rodziną co naprawdę robi (a wytwarza metamfetaminę) – everymana, z którym absolutnie można się utożsamić, zmieniła percepcję seriali w ogóle. Nagle z aspiracyjnych światów Dynastii czy Miami Vice przeskakuje się do Albuquerque, w którym nie starcza do pierwszego, tynk opada ze ścian, a american dream jest tylko „dream”. I wreszcie Gra o tron, której popularność zasadza się na tej wcześniejszej, oszałamiającej książek George’a R.R. Martina i która bardzo sprawnie (w tym przypadku nie da się tego określić inaczej) łączy świat faktów ze światem fantasy. Imponujący rozmach, ogromny budżet – to kolejna, przesądzająca o powodzeniu tych projektów kwestia – i w końcu klarowny podział na świat dobra i zła. To się po prostu dobrze ogląda. 
Wielowymiarowość i wielopłaszczyznowość ujęcia tematu przez nowoczesne produkcje staje się normą. Widzowi ukazuje się świat, o jakim mógł niegdyś tylko słyszeć czy przeczytać, a i to nie było pewne. Na przykład seriale o polityce nie mają może ambicji bycia fabularnymi paradokumentami, ale wiele z nich, jak choćby Borgen czy House of Cards, zarówno w wersji angielskiej jak i amerykańskiej, zbliża się w treści do wydań wiadomości. Przy czym razem z widzem zadają sobie pytanie: czy tak w rzeczywistości może wyglądać ten świat? Czy tak to działa? W tej sytuacji fikcja i fakty przenikają się, a pytanie czy życie to serial a serial to życie, niekoniecznie wymaga odpowiedzi.


W zasadzie powinienem dokończyć rozpoczętą w poprzednim numerze opowieść o Azji, gdzie po przygodach w Malezji, na wyspie Langkawi i w Wietnamie, w Sajgonie, poleciałem do Tajlandii, ale pomyślałem sobie, że raz, co za dużo to niezdrowo, dwa, sam Bangkok to za mało, żeby napisać fajnie o tym kraju.

Urzeczeni niezwykłością tego kraju postanowiliśmy opisać to, co przez kilka dni udało nam się tu zobaczyć, czego posmakować i czym nacieszyć oczy
 

Sztuka jako odtrutka na rzeczywistość. Sztuka jako lustro, bo kto inny pokaże dosadniej? I wreszcie sztuka jako wyraz kontestacji.