Słoik Bei Johnson
Słoik Bei Johnson robi wrażenie na wszystkich. Co roku Francuzka mieszkająca w Kalifornii prezentuje licznym obserwatorom jej bloga zerowaste.com i całemu zainteresowanemu tym światu, jaką ilość odpadów rocznie wytworzyła jej czteroosobowa rodzina. Zazwyczaj jest to właśnie słoik. Na oko litrowy. W ostatnim, ubiegłorocznym, mieszczą się skrawki paszportu, opakowanie po cukierkach i gumie do żucia. Resztę trudno zidentyfikować.
Bea Johnson idzie na zakupy. W płóciennych torbach koloru ciemnego granatu kryje się kilkanaście słoików, które sprzedawczynie i sprzedawcy w sklepie zapełniają makaronem, serem, ciasteczkami, mięsem kurczaka, świeżo wyciskanym sokiem z pomarańczy. Bea wyciąga płócienne torby białego koloru i pakuje w nie chleb, ciasta, owoce. Wszyscy ją tu znają i nie dziwią się, że jest tak samowystarczalna.
Bea Johnson wraca do domu, w którym ani ona, ani jej rodzina, zdaje się nie mieć niepotrzebnej rzeczy. Czysty minimalizm. Zero bibelotów, śladu papierków. Biały blat i zlew. Praktyczna zamrażarko-lodówka. Trudno uwierzyć, że w tym domu mieszkają cztery osoby. I pies. Bea pokazuje swoje spiżarnie – wszystko co w jej domu jest do jedzenia, przechowywane jest w szklanych słojach. Nie ma tu ani jednej plastikowej torebki.
Blog zerowastehome.com zaczęła prowadzić w 2008 roku, zmęczona nadmiarem. Chciała pokazać jak można uprościć swoje życie, co podkreśla wielokrotnie w tutorialach zamieszczonych na stronie. „Zero waste nie jest utrudnieniem życia, a jego ułatwieniem” – mówi do kamery. Od tego czasu zaczęła być twarzą ruchu, napisała kilka książek, w tym bestsellerowe Zero waste home, przetłumaczone dotychczas na 20 języków, a jej życie kręci się wokół wywiadów, wykładów i szkoleń. Zero waste stało się w jej przypadku nie tylko sposobem życia, ale także pracą. Za swoje hasło przyjęła 5 R: refuse (odnawiaj), reduce (redukuj), reuse (użyj ponownie), recycle (przetwórz), rot (kompostuj). Mówi, że jest bardzo szczęśliwa.
Antropocen i inne nieszczęścia
Trudno wskazać punkt krytyczny, chwilę, w której zdaliśmy sobie sprawę, że tak dalej być nie może. Może był to moment, gdy telewizyjne kamery pokazały ciało wieloryba na plaży, z którego brzucha sterczały plastikowe części i mnóstwo foliowych toreb? A może moment, kiedy naukowcy ogłosili, że wkroczyliśmy właśnie w kolejną erę życia na ziemi, nazwaną antropocenem, od złowieszczego podkreślenia rangi człowieka w życiu całego ekosystemu? A może było to porównanie zdjęć Antarktydy z początku ubiegłego wieku i teraz, kiedy połowa lodu zniknęła, rozpuściła się, nie zostawiając po sobie niczego?
Na pewno nie było to jeszcze wtedy, kiedy na początku XXI wieku Al Gore wygłaszał mocne przemówienia o efekcie cieplarnianym, o tym, że zmierzamy prosto w przepaść. Że szkodliwa emisja freonu przyczynia się do poszerzenia dziury ozonowej. Że spaliny zabijają, że przemysł wydobywczy, jak wszystko, ma swój kres. Niewiele osób brało wtedy te słowa na poważnie. Tymczasem jeśli naprawdę nie przestaniemy zaśmiecać i truć naszej planety, skończy się to katastrofą.
Zero waste jest pokłosiem przemówień Ala Gore’a i ostrzeżeń przed freonem, ale także mody na weganizm, bezglutenowość, książek o duchowym życiu zwierząt i procesów koncernu Monsanto w USA. Dalekim krewnym feng shui, minimalizmu i hygge. Jest pierwszą od dłuższego czasu świadomą, oddolną, obywatelską inicjatywą mającą na celu zmniejszenie skutków dewastacyjnej działalności człowieka w zakresie produkcji odpadów. Ale jest także czymś znacznie więcej.
Zero strat
„Pierwszy raz przyjrzałam się tematowi zero waste dzięki decyzji zmiany diety na wegańską, co było spowodowane troską o zdrowie. Kiedy zaczęłam edukować się czym jest weganizm, okazało się, że zmiana ta niesie dużo więcej korzyści, niż mogłoby się to na pierwszy rzut oka wydawać. Ciężko przeoczyć okrucieństwo wobec zwierząt w rzeźniach czy mleczarniach, jednak nie każdy zdaje sobie sprawę z tego, że są to gałęzie przemysłu, które eksploatują naszą planetę w najwyższym stopniu: od wycinki setek tysięcy hektarów lasów pod uprawę zboża na pasze i hodowlę bydła, przez ogromne zasoby wody i energii zużywane w procesie produkcji, po tony zanieczyszczeń, produkowanych bezpośrednio do atmosfery w formie metanu oraz do gleby i wód gruntowych pod postacią zwierzęcych ekskrementów z pełną tablicą Mendelejewa... Edukując się zrozumiałam, że zdrowy tryb życia to taki, który nie tylko ogranicza lub eliminuje z diety konkretne produkty, ale też redukuje szum elektromagnetyczny w najbliższym otoczeniu, unika żywności i wody pakowanej w tworzywa sztuczne, koncentruje się na naturalnej medycynie i higienie ciała, ducha oraz umysłu, który najlepiej czuje się w przestrzeni minimalistycznej. Po nitce do kłębka dotarłam w końcu do grupy ludzi o podobnych poglądach, dzięki którym dowiedziałam się, że jakość życia można podnieść już na poziomie codziennych wyborów konsumenckich; mniej znaczy dla nas więcej, lepiej, zdrowiej” – mówi Sonia Kożuszek, 24-letnia działaczka ekologiczna z Bielska-Białej. Sonia jest modelowym przykładem osoby, która zero waste wprowadziła praktycznie w każdej dziedzinie życia. Takich osób jak ona jest znacznie więcej. Na facebookowej grupie Zero Waste Polska codziennie pojawia się kilkanaście nowych postów ludzi, którzy pokazują właśnie uszyte bawełniane torby na zakupy, dzielą się doświadczeniem w samodzielnym przygotowaniu pasty do zębów, doradzają jak zrobić woskowijkę zastępującą folię spożywczą, jakimi naturalnymi składnikami myć szyby, aby nie zostawiać smug, czy w jaki sposób można zagospodarować 60 kilogramów pomidorów, które sąsiad wyrzucił na śmietnik. Jeśli przyjmiemy, że zero waste jest nie tylko modą, ale także filozofią życia, zbliżającą nas, czy nawet przywracającą, naturze, to czy możemy mówić o zmianie, która konsekwentnie wprowadzana, stanie się początkiem renesansu myślenia o nas i o świecie w którym żyjemy? „Z moich obserwacji wynika, że coraz więcej osób interesuje się sposobami zmniejszenia skali marnotrawienia. Niekoniecznie nazywają to „zero waste”, ale przecież od nazw istotniejsze są tu konkretne działania czy zachowania. Zaryzykuję stwierdzenie, że pojawia się wręcz moda na niemarnowanie. Oczywiście nie zawsze przekłada się to na natychmiastową zmianę stylu życia, ale w tym przypadku ważne są choćby minimalne zmiany w codziennych zachowaniach i przyzwyczajeniach. Coraz więcej osób udając się na zakupy, zabiera własną torbę wielorazowego użytku. Popularność zyskują rozmaite „warsztaty recyclingowe”, których uczestnicy dowiadują się, jak przerobić stare niepotrzebne ubrania lub sprzęty. To wszystko niby tylko małe kroki, ale też świetny punkt wyjścia by zapoczątkować długofalowe zmiany naszych przyzwyczajeń” – komentuje doktor Aleksandra Drzał-Sierocka z SWPS.
Nie moda, a konieczność
W zero waste chodzi o to, by produkować jak najmniejszą liczbę odpadów, ponownie je używając, przerabiając czy oddając naturze. Jest to zatem myślenie długofalowe, założenie, rozpoczęcie i kultywowanie pewnego stylu życia. Problemem, który dotyka wszelkie gospodarki świata, jest obecnie skupienie się na zagospodarowaniu już wytworzonych odpadów, zamiast refleksji nad tym, jak przede wszystkim produkować ich mniej. To błędne koło braku prewencji i konfrontacji z rzeczywistym problemem, jest owocem konsumpcjonizmu i hołdowania hedonizmowi, tak typowemu dla lat 80., a w Polsce szczególnie lat 90. Dodatkowo wciąż niska świadomość problemu w społeczeństwie sprawia, że jest on mało dyskutowany. „Dla wielu ludzi w naszym wysoko konsumpcyjnym społeczeństwie ktoś, kto mówi głośno o zero waste, weganizmie czy zmianach klimatycznych jest traktowany jak ekoterrorysta. Takie osoby zwracają uwagę na sprawy, które lobby poszczególnych sektorów przemysłu i handlu tuszują od dekad, dając w zamian wymierne korzyści i czystą przyjemność – a powoływanie się na uśpioną w ludziach moralność wyprowadza ze strefy komfortu i budzi sprzeciw. Żyjemy w czasach mitów i półprawd: przez dziesiątki lat media wpajały naszym rodzicom mity o dobroczynnych właściwościach cukru, mięsa i nabiału, a teraz obserwujemy epidemie tzw. chorób cywilizacyjnych, z otyłością i cukrzycą na czele – a mimo to weganie, choć zdrowsi, szczuplejsi, są traktowani nadal jak dziwadła, szczególnie młodzi rodzice, którzy muszą udowadniać najbliższej rodzinie, że taka dieta nie wywoła u dziecka niedoborów. To samo tyczy się podejścia do zabawek: trzeba rękami i nogami wzbraniać się od przyjmowania niechcianych prezentów, najczęściej w formie plastikowych potworków” – opowiada Sonia Kożuszek. Ale i to się zmienia. Wspomniana już grupa Zero Waste Polska na Facebooku, do której należy jak na razie 20 tys. osób, niesie dobrą zmianę. Nie do przeceniania jest fakt wprowadzenia uzusu zachowań – szyte bawełniane torebki spotykają się z zaciekawieniem i refleksją, że przecież kolejna plastikowa torebka jest zbędna, że można inaczej. Media społecznościowe, z ich ogromną siłą oddziaływania, niosą przekaz o śmieciach w oceanach, ale także o tym, jak praktycznie zagospodarować starą, wydawałoby się spisaną na straty szafkę czy deskę do krojenia – może stworzyć z nich podstawkę dla szafki na narzędzia? Zero waste wyzwala w ludziach kreatywność, którą zabrał niegdyś konsumpcjonizm, ułatwiając życie, ale i rozleniwiając. To przekłada się także na większą samoświadomość, a co za tym idzie edukację otoczenia i środowiska, np. w pracy. „Przez wiele lat pracowałam jako reporterka. Trafiałam do miejsc objętych konfliktami i rewolucjami. Przez dwa lata, zbierając materiał najpierw do publikacji prasowych, a potem książkowych, wracałam na ogarnięty wojną Donbas. Po ostatnim z takich wyjazdów stwierdziłam, że jestem już tym zmęczona. W ramach relaksu wróciłam do dziergania na drutach i szydełkowania. Zaczęłam przerabiać rzeczy, które miałam w domu, dawać im drugie życie. Ze starego prześcieradła powstał pokrowiec na pufę, z włóczki t-shirtowej – dywanik. Założyłam blog Na nowo śmieci, by pokazywać przykłady upcyklingu, które nie tylko kreatywnie rozwijają i dają mnóstwo satysfakcji, ale pozwalają też ograniczyć ilość odpadów. Zaczęłam interesować się recyklingiem i uczyć prawidłowej segregacji odpadów w domach. Tematyka zero waste była więc naturalną konsekwencją rozwoju – wszystko co robiłam na własną rękę, idealnie wpisywało się w założenia ruchu” – opowiada Julia Wizowska, autorka bloga Na nowo śmieci (nanowosmieci.pl).
Plastic is not fantastic
Nie było by ruchu zero waste gdyby nie on. Wszędobylski. Wygląda pięknie, kusi kolorami na sklepowych półkach, krzyczy zmyślnymi fontami „kup mnie”. Plastik. Opakowania z niego wytworzone, wprowadzone na masową skalę w latach 50., skutecznie wyparły szkło czy papier, jako te mniej wizualnie atrakcyjne. Tymczasem wyprodukowaliśmy ich jako odpadów już ponad 10 mld ton, z czego ponad 90 proc. trafiło na wysypiska. Problem jaki dotyka nas wszystkich jest palący – jeśli nie zapobiegniemy dalszej produkcji plastiku, po prostu w nim utoniemy. Przez lata korporacje utrzymywały ludzi w dobrym mniemaniu, a mówiąc wprost okłamywały, że plastik jest całkowicie biodegradowalny i odzyskiwany (o tym osobna apla tekstu). A jednak z jakiegoś powodu jego tony wyrzucane są codziennie do rzek – tylko 7 proc. produkowanego na świecie plastiku poddawanego jest ponownej obróbce. Jak dowiedli naukowcy z niemieckiego Centrum Helmholtza ds. Badań Środowiskowych, 80-95 proc. plastiku, który ląduje w oceanach, pochodzi z 10 największych rzek na świecie – Indusu, Żółtej Rzeki, Gangesu, Nilu, Nigru, Rzeki Perłowej, Jangcy, Hai He, Amuru i Mekongu, krain biedy i głodu. Dzieje się tak na skutek polityki prowadzonej przez bogate państwa, które nie mogąc poradzić sobie z utylizacją śmieci „eksportują” je do mniej rozwiniętych krajów za sowitą opłatą. Stąd już tylko krok do przedostania się drobinek plastiku do organizmów ssaków i ryb morskich. „Sądzę, że ludzie w Polsce i na świecie już dużo wiedzą o problemie zalewających nas toksycznych śmieci, ale nie dopuszczają tego do świadomości, podobnie jak to było z paleniem papierosów. To się jednak błyskawicznie zmienia, bo badania i opinie szacownych instytucji medycznych potwierdzają dramatycznie szkodliwy wpływ na to, co ludzie uważają za największy skarb – na ich dzieci. Widać to chociażby na przykładzie Wielkiej Brytanii, gdzie przeprowadzono testy na nastolatkach i odkryto w ich organizmach związki wykorzystywane przy produkcji plastiku, które mają negatywny wpływ na zdrowie i m.in. zaburzają pracę układu hormonalnego. Opinia publiczna zareagowała natychmiast i w tej chwili panuje społeczne przyzwolenie na wprowadzanie legislacyjnych zmian zabraniających stosowania jednorazowego plastiku, tam gdzie nie jest to konieczne. Myślę, że i dla ludzi w Polsce ta wiedza będzie wstrząsem. Problemem jest nieustanny ,,greenwashing”, który żeruje na naszych lękach i wmawia nam, że plastik nie jest taki zły – a przecież podświadomie wszyscy chcemy jak najdłużej wierzyć, że naszych dzieci te zagrożenia nie dotyczą” – mówi Małgorzata Gęca z Polskiego Stowarzyszenia Zero Waste.
Zbijać kokosy kosztem czego?
Jemy dużo i na bogato – w Polsce każdego roku statystyczny obywatel wyrzuca około 50 kilogramów pełnowartościowej żywności – to znaczy takiej, która mogłaby zostać skonsumowana albo przerobiona na kompost. Dane są nieubłagane – wychodzi na to, że marnujemy rocznie ponad 10 milionów ton żywności. Dodatkowo jesteśmy rozpieszczeni reklamami, w których wszystko jest piękne, świeże i pachnące. Z kiści bananów wybierzemy raczej tę ładnie wyglądającą, a na samotne „jedynki” nie zwrócimy uwagi – a to właśnie one, obtłuczone mandarynki czy jabłka z dziurami trafiają do kosza jak te „niesprzedawalne”. Rynek jednak już reaguje – w Lidlu w Wielkiej Brytanii pod hasłem „Zbyt dobre, aby je marnować” można już kupić taką „niedoskonałą” żywność – za 5 kilogramów trzeba zapłacić w przeliczeniu około 7 złotych. A w Polsce? Niedawno na facebookowej grupie Zero Waste Polska zobaczyć można było fotografię zrobioną przez jedną z osób na zapleczu Biedronki, gdzie trzy kosze na śmieci wypełnione były po brzegi winogronami, mandarynkami, bananami... Ale na tej samej grupie poczytać można także porady dotyczące własnoręcznego wytwarzania wody gazowanej, co jak wyliczono, pozwala, aby rocznie do środowiska naturalnego trafiło o 800 plastikowych butelek mniej. O zbieraniu ziół na okolicznej łące, suszeniu ich i przygotowywaniu własnoręcznie przyrządzanych herbatek. Na to, jak ważna jest potrzeba edukacji, większej świadomości czy empatii, zwraca uwagę Julia Wizowska: „Największy problem mam chyba z tym, że ktoś próbuje mnie uszczęśliwiać na siłę. Gdy kupuję warzywa, to luzem i proszę o nie pakowanie do foliowych torebek, bo mam swoje materiałowe i torbę na zakupy. Zaraz słyszę od sprzedawcy: „Pobrudzi się pani, spakuję jednak do reklamówki”. Trzeba wtedy kilka razy stanowczo powiedzieć, że nie. To męczy, ale z drugiej strony zdaję sobie sprawę z tego, że nie każdy musiał słyszeć o zero waste” – opowiada.
Dla osób chcących żyć zero waste z pomocą przychodzą nieliczne (jeszcze?) sklepy, jak choćby BIOrę w Poznaniu, w którym można poczuć się niczym Bea Johnson – wszelkie produkty dostępne są tu na wagę, a właścicielka zawsze chętnie doradzi. Niektóre kawiarnie wiedzą już, że zero waste to jedyna opcja na najbliższy wiek, i dlatego oferują możliwość napełnienia kawą kubka klienta – robi tak choćby warszawska Brunet Kafe. W katowickiej Cafe Byfyj zaś zamiast plastikowych słomek (coraz więcej państw wprowadza zakaz ich używania, ostatnio była to akurat Kalifornia) otrzymamy roślinne, w pełni biodegradowalne.
„Idea „zero waste” jest mi niezwykle bliska, czasami wydaje mi się jednak, że sama nazwa może tu działać nieco odstraszająco na tych, którzy dopiero zaczynają swoją „przygodę” z ograniczaniem marnowania, bo przecież nie da się nie marnować w ogóle. To raczej niedościgniony ideał. Dlatego warto podkreślać, że każdy – choćby najmniejszy – krok jest tu ważny. Brytyjczyk Tristram Stuart, autor książki Waste: Uncovering the Global Food Scandal, analizował kwestię marnotrawienia żywności na poziomie krajowym. Przyglądając się praktykom producentów i konsumentów w wielu państwach, doszedł do wniosku, że istnieje pewien poziom nieuniknionych strat. Jego zdaniem ideałem byłoby, gdyby państwa wytwarzały mniej więcej 130 proc. potrzebnej żywności. Spróbujmy tak myśleć o żywności w naszych domach. Nie uda nam się nie wyrzucić niczego, ale każda próba ograniczenia marnotrawienia to już ogromny sukces” – mówi doktor Aleksandra Drzał-Sierocka.
A o tym, jak nasze zakupowe wybory ulegają modyfikacjom, świadczy przeszłość. „Weźmy Polskę kilkadziesiąt lat temu: ludzie chodzili na zakupy z własnymi siatkami, kiełbasę w sklepie zawijali w papier, bo plastiku nie było, przerabiali ubrania, naprawiali meble i sprzęty domowe, a słoiki używali do wekowania wielokrotnie. Nie robili tego dla idei, tylko przez braki, ale byli w tym bardziej zero waste niż większość dzisiejszego społeczeństwa” – mówi Julia Wizowska. Czas powrotu do korzeni wydaje się być nieunikniony.