zachwyt, inspiracja, pragnienia, zmysł, smak, ciekawość, zapach, pożądanie, piękno

Marilyn Monroe. Mało znanych faktów z życia

Do legendy przeszły jej niesubordynacje na planach zdjęciowych. W Pół żartem, pół serio potrzebowała aż 60 dubli na wypowiedzenie słynnego To ja, Sugar. Z kolei Laurence’a Oliviera doprowadzała do białej gorączki przy pracy nad Księciu i aktoreczką: wiecznym spóźnianiem się na plan, niekończącymi się dublami i niepamiętaniem kwestii. Między innymi o tej niełatwej relacji opowiada film Mój tydzień z Marylin

Przez całe życie podziwiana przeważnie za urodę, wiodła urozmaicone i bogate życie intelektualne. Jej domowa biblioteczka zawierała dzieła Lwa Tołstoja, Ernesta Hemingwaya, Johna Miltona, Marka Twaina, Alberta Camusa, Jamesa Joyce’a, J.D. Salingera i George Bernarda Shawa. Kochała muzykę klasyczną, a w szczególności Beethovena i Mozarta. W gronie jej ulubionych malarzy znaleźli się Michał Anioł, Goya, Sandro Botticelli i El Greco 

Za jedną z najcenniejszych posiadanych przez nią rzeczy uważała fotografię podarowaną jej przez Alberta Einsteina z dedykacją: Dla Marylin: z szacunkiem, miłością i podziękowaniami. To właśnie nazwisko genialnego fizyka oraz przyszłego męża, Arthura Millera, było przez nią wymieniane w gronie mężczyzn, których podziwiała za intelekt i styl życia
Była miłością życia Joe DiMaggio, trzeciego męża. DiMaggio w 20 lat po jej odejściu kilka razy w tygodniu składał na jej grobie kwiaty. Tragizmu ich relacji dopełnia fakt, iż tuż przed śmiercią Marylin obiecała do niego wrócić, a dzień w którym została pochowana, miał być czasem odnowienia ich przysięgi małżeńskiej 

W czasach, w których w USA Afroamerykanie byli traktowani jako obywatele drugiej kategorii, Marylin ze swoim złotym sercem przyczyniła się do rozkwitu kariery Elli Fitzgerald. Diwa jazzu nie mogła wystąpić w klubie Mocambo, przeznaczonym wyłącznie dla białych. Marylin zauroczona jej głosem i osobowością zawarła z właścicielem Mocambo umowę, że jeśli zatrudni Fitzgerald, ona przez tydzień będzie zasiadać w pierwszym rzędzie i tym samym reklamować klub. Fitzgerald po latach podkreślała, że był to punkt zwrotny w jej karierze 

Marylin była drugą, po Mary Pickford, hollywoodzką aktorką posiadającą własną firmę producencką. Marylin Monroe Productions założyła w 1955 wraz z Miltonem Greenem, będąc tym samym współtwórczynią Księcia i aktoreczki. Tak zależało jej na zekranizowaniu tej sztuki, że wykorzystała sposobność, iż jej autor, sir Terence Rattigan, przylatywał właśnie do Nowego Jorku. Zaskoczyła go na lotnisku bezpośredniością i... podpisaniem umowy w zwykłym barze 

Monroe pomimo gwiazdorskiego statusu wcale nie była dobrze opłacaną aktorką. Gaża Jane Russell, uważanej za bardziej zdolną, była 10 razy większa od pensji Monroe podczas pracy nad filmem Mężczyźni wolą blondynki. Może producenci chcieli Russell zrekompensować tytuł filmu? Z kolei Something’s Got to Give, 37-minutowy, bo niedokończony z powodu śmierci Marylin obraz, miał jej przynieść gażę w wysokości 100 tys. dolarów. Przy zarobkach Elisabeth Taylor, która za Kleopatrę skasowała okrągły milion, to naprawdę niewiele. Dziś przychody z wykorzystania wizerunku MM wynoszą pięć milionów USD rocznie. 

Marylin uwielbiała ćwiczyć jogę i była w Hollywood jej propagatorką na długo przed nastaniem mody. Sport uznawała za ważną część życia, pozwalającą utrzymać ciało w dobrej kondycji, ale traktowała go też jako swoistą filozofię. Biegała, jeździła na rowerze, ćwiczyła z hantlami, a każdy dzień zaczynała od 10-minutowej gimnastyki, która miała zadanie utrzymanie jej biustu w idealnym kształcie 

Kochała zwierzęta, przez całe życie miała psy. Jej pierwszy mąż, James Dougherty wspominał, jak któregoś dnia przyprowadziła do ich domu krowę, chcąc ją ochronić przed moknięciem na deszczu. Pies występujący w Something Got To Give otrzymał imię jej ukochanej suczki, Tippy. Frank Sinatra, przyjaciel Marylin, podarował jej kiedyś pudla o imieniu Maf, co nie było zbyt rozsądnym krokiem z jego, akurat, strony... W życiu towarzyszyła jej też chihuahua Josepha, ukochany basset Arthura Millera – Hugo, koń Ebony i kotka syjamska Serafina.


W zasadzie powinienem dokończyć rozpoczętą w poprzednim numerze opowieść o Azji, gdzie po przygodach w Malezji, na wyspie Langkawi i w Wietnamie, w Sajgonie, poleciałem do Tajlandii, ale pomyślałem sobie, że raz, co za dużo to niezdrowo, dwa, sam Bangkok to za mało, żeby napisać fajnie o tym kraju.

Urzeczeni niezwykłością tego kraju postanowiliśmy opisać to, co przez kilka dni udało nam się tu zobaczyć, czego posmakować i czym nacieszyć oczy
 

Sztuka jako odtrutka na rzeczywistość. Sztuka jako lustro, bo kto inny pokaże dosadniej? I wreszcie sztuka jako wyraz kontestacji.