Baron Münchhausen. Jego bujna wyobraźnia uczyniła go mistrzem gawędziarstwa, którego kpiarskie anegdoty pokazują, że niekiedy trudno rozstrzygnąć, co jest prawdą, a co fałszem; co normalnością, a co szaleństwem.
Jesteś nazywany królem łgarzy.
Ja nigdy nie łżę. Po prostu widzę prawdę w inny sposób. A jeżeli ktoś nazywa to łgarstwem, to ma ono bardzo skromne oblicze. Jaki tam ze mnie król. Zapewniam cię, że już dawno zostałem zdetronizowany.
Przez kogo?
Lista biegłych w łgarstwie jest długa i wierz mi – nazwisk nie pomieścilibyśmy w kilkunastu tomach. Darujmy więc sobie szczegóły. Dość powiedzieć, że świat zawsze był, jest i będzie utkany z łgarstwa.
Demonizujesz.
Bynajmniej. Rozejrzyj się wokół. Kłamiemy w kwestiach błahych i w sprawach wagi państwowej. Łgarzy spotkasz na imieninach u cioci Krysi, a także na szczytach politycznych, od których zależą losy świata. Są wśród prawników czy polityków – łgarstwo to element wpisany w te profesje. Ale nie brakuje ich też wśród sekretarek (nie, prezesa już dziś nie będzie), sklepikarzy (tak, to masło jest świeżutkie, z dzisiejszej dostawy), hydraulików (pani, jak cieknie, to wiadro podstawić, bo dziś nie dam rady naprawić), księży (życie w ubóstwie to nasz priorytet), trenerów piłkarskich (biało-czerwoni są w znakomitej formie i udział w najbliższym mundialu mają w kieszeni), dyrektorów (na chwilę obecną nie przewidujemy zwolnień grupowych pracowników), samorządowców i posłów za kierownicą (do kolizji drogowej doszło na skutek spożycia przeze mnie sfermentowanych jabłek)…
A wśród filozofów?
Ba, ci łżą na potęgę. Piszą traktaty, w których coś mętnie argumentują. Obiecują rozwiązanie problemu, a okazuje się, że w ostatnim rozdziale wyprodukowali jeszcze kilkanaście nowych. Mówią, że dążą do mądrości, a robią z nas kretynów, dzieląc włos na czworo i, jak pisał poeta, „wywracając do góry kota cudzej myśli”.
Znany jest zresztą filozoficzny produkt zwany paradoksem kłamcy.
No właśnie. Jeśli ktoś twierdzi: „ja teraz kłamię”, to usiłując odpowiedzieć na pytanie, czy jest on kłamcą, czy też mówi prawdę, dojdziemy do sprzeczności. Jeśli bowiem kłamie, to stwierdzając: „ja teraz kłamię”, wypowiada prawdę, a więc nie jest kłamcą. Jeśli natomiast twierdzi prawdę, to znaczy, że kłamie, bo to oznacza wypowiadane przez niego zdanie.
Dajmy już spokój filozoficznym dyrdymałom i skoncentrujmy się na twoich, jakże wdzięcznych i niewinnych, kłamstwach. Przepraszam, na twoich prawdach widzianych inaczej. Gdy podczas polowania strzeliłeś jeleniowi pestką w głowę, z jego poroża wyrosło… drzewo czereśniowe, a kiedy wszedł ci w drogę niedźwiedź i nie miał przyjacielskich zamiarów, trzymałeś go w uścisku dopóty, dopóki nie padł z głodu…
To najprawdziwsza prawda. Podobnie jak to, że gdy wpadłem do bagna, wyciągnąłem się z niego za włosy.
Przydałbyś się dziś ekonomistom. Często nawiązują do twojego patentu, marząc o tym, by świat podźwignął się w ten sposób z globalnego kryzysu.
Hm… To byłoby przedsięwzięcie na miarę wyławiania za włosy łysego jegomościa.
Ale słuchając twoich – opowiadanych z takim przekonaniem – barwnych anegdot, słuchacz zaczyna mieć wątpliwości, co jest możliwe, a co nie.
O to mi właśnie chodzi. Nie tylko bawię rozmówców, ale budzę ich także do refleksji, igram z nimi. Używając kpiarstwa, wyrywam z nudnych schematów ich procesy myślowe, ruszam ich z posad stęchłej życiowej rutyny.
Zatem nie zakładaj pesymistycznie, że łysego nie można wytarmosić za włosy.
Właściwie masz rację, tym bardziej że, jak dowodziła działająca w V w. p.n.e. megarejska szkoła filozoficzna, człowiek bez włosów nie jest łysy – jakże tu bowiem nazwać łysym kogoś, kto ma tylko o jeden włos mniej od posiadacza jednego włosa!
Otóż to. Zapewniam cię, że tak wypraktykowany w pokrętnym rozumowaniu słuchacz nie będzie miał problemu, by uwierzyć, żeś latał na armatnich kulach.
Szczególnie jeśli da wiarę, że uciekłem z zakładu psychiatrycznego, jak mówi jedna z wersji mojej biografii.
O tak. Twoja biografia ma wiele obliczy i obfituje w białe plamy.
Niektórzy zarzucają mi, że w ogóle nie jestem baronem.
Nie ma sensu tracić czasu na zastanawianie się, czy są kłamcami, bo, jak przekonaliśmy się, trudno ustalić, czym jest kłamstwo. Opowiedz lepiej, jak to było z lotem na armatnich kulach, bo to jeden z bardziej znanych epizodów w twoim awanturniczym życiu. Twój znak rozpoznawczy, można by powiedzieć.
Rzecz rozgrywała się w XVIII w., kiedy nie było satelitów szpiegowskich, które pozwoliłyby ocenić siły wojskowe przeciwnika…
I kiedy nie było telefonów, przez które głowy państw mogłyby się nawzajem podsłuchiwać.
Właśnie. Służyłem wtedy w rosyjskim wojsku.
Ty, niemiecki baron?
Owszem. Brałem udział w rosyjskich kampaniach przeciwko Imperium Osmańskiemu. Podczas jednej z nich, gdy pod tureckim panowaniem znalazła się twierdza Bender [leżąca obecnie w pasie granicznym między Mołdawią a Naddniestrzem – red.], wsiadłem na kulę armatnią rosyjskiej armaty, wraz z którą wystrzelono mnie na teren wroga. Tam zbadałem liczebność i rozmieszczenie sił tureckich, po czym przesiadłem się na kulę turecką i wróciłem do swoich.
Być może to ów wyczyn sprawił, że zachwyciła się tobą caryca Katarzyna II Wielka, która… zaproponowała ci swoją rękę?
Zapewne tak, ale nie mniejsze znaczenie miał mój atrakcyjny wygląd i osobisty urok. Ufryzowana w loki peruka, nos jak u Juliusza Cezara…
Niektórzy twierdzą, że żydowski.
Cóż, nie wykluczam, że Juliusz Cezar był Żydem.
To mi się podoba: przy twoim spojrzeniu na świat niczego nie można wykluczyć.
Tak… A wracając do osobistego uroku… Zapewne składało się na niego moje upodobanie do mundurów i pedanteria, dzięki której na należącym do mnie ubraniu nie znalazłabyś ani jednego pyłku, a w moich wypolerowanych butach z powodzeniem mogłabyś się przejrzeć.
Jednak odrzuciłeś propozycję matrymonialną Katarzyny. A przecież związek z nią byłby źródłem czystej adrenaliny, którą tak uwielbiałeś.
Wierz mi, nie potrzebowałem żony, by mieć dostęp do tej substancji.
Wiem, spędzałeś czas na polowaniach i wojnach, bywałeś w sułtańskich pałacach i trzewiach wieloryba, dotarłeś nawet na księżyc, niczym pan Twardowski.
Ale on, w przeciwieństwie do mnie, nie wynalazł nowatorskiej metody zejścia z księżyca.
Jakaż to metoda?
Na ziemię można wrócić po powrozie z uschniętej fasoli – należy odcinać górną, niepotrzebną już część i przywiązywać ją poniżej, wydłużając sznur ku dołowi.
Twoją awanturniczą działalność trudno osadzić w czasowych realiach. Ustalenie dokładnych dat niektórych przygód jest niemożliwe i mają one mętne tło historyczne. Poza tym zręcznie umykałeś prawom fizyki, dzięki czemu uchodziłeś z życiem z największych opresji.
O swoje życie obawiałem się wyłącznie wtedy, gdy dopadały mnie marazm i nuda. Kostucha polowała na mnie, kiedy nie stawałem oko w oko z żadną przygodą, zbyt często ucinałem sobie popołudniowe drzemki przy kominku i nadmiernie przywiązywałem się do szlafroka oraz rozczłapanych pantofli.
Słyszałam, że, podobnie jak wspomniany już mistrz Twardowski, i ty zawarłeś jakiś ważny pakt.
Tak, ale nie z diabłem, lecz z Prawdziwą Przygodą.
A może Prawdziwa Przygoda to inne imię diabła?
Może… W każdym razie to ona powoduje, że omija mnie starość. Niebezpieczeństwo jest jak dobry lifting, sprawia, że z mojej twarzy znikają zmarszczki, a w ciało wstępuje niespotykana gibkość.
Współczesna medycyna wykorzystała twoją skłonność do… ubarwiania rzeczywistości i stworzyła takie jednostki chorobowe jak Syndrom Münchhausena oraz Zastępczy Syndrom Münchhausena. W pierwszym przypadku pacjenci symulują choroby, by zwrócić na siebie uwagę i zasłużyć na współczucie otoczenia, w drugim przypadku – rodzice szukają wyimaginowanych schorzeń u swoich Bogu ducha winnych dzieci, domagając się ciągle przepisywania leków oraz przeprowadzania specjalistycznych badań i operacji.
To kuriozalny pomysł, żeby nazywać chorobę, sięgając do nazwiska tak zdrowego i aktywnego człowieka jak ja. Pociesza mnie jedynie fakt, że u was to schorzenie nie może występować. Bo przy obecnej „polityce zdrowotnej”, niedofinansowaniu szpitali, pomysłowych umowach z Narodowym Funduszem Zdrowia i zawsze „wyczerpanych limitach” na medyczne usługi przeprowadzanie badań i operacji na życzenie jest tak samo prawdopodobne jak to, że podczas jednego z polowań ustrzeliłem ośmionogiego zająca.