W naszych czasach ludzie, by porozmawiać, spotykają się w kawiarniach. Co bardziej leniwi natomiast korzystają z komunikatorów internetowych. Ty zaś zmuszasz mnie do przebieżki na świeżym powietrzu. Cierpisz na ADHD?
Ależ skąd. Chcę po prostu, by tradycji stało się zadość. W mojej ateńskiej szkole filozoficznej – Likejonie – dyskutowaliśmy, przechadzając się. Dlatego zyskała ona miano „perypatetyckiej”.
To znaczy, że Platon i jego Akademia, w której spędziłeś 20 lat, stali się dla ciebie zbyt „statyczni”? Dlatego odszedłeś?
Ceniłem mego mistrza, ale wybrałem inną drogę. Stałem się filozofem kompromisu, człowiekiem środka. Zresztą gdy opuszczałem Akademię, Platon już nie żył, a rządy objął niejaki Speuzyp, któremu, prawdę mówiąc, nie zbywało na geniuszu.
Co masz na myśli, mówiąc o filozofii kompromisu?
Porzuciłem idealizm Platona. Z drugiej strony unikałem skrajnych rozwiązań proponowanych przez teorie materialistyczne.
Musiałeś być silną osobowością, jeśli udało ci się wyzwolić spod wpływów swego nauczyciela…
Platon był dla mnie ważny, ale ważniejsza była prawda. Nigdy nie przekonywała mnie jego teoria tajemniczych bytów idealnych, z którymi obcować mogą tylko nieliczni, i to po intensywnym treningu filozoficznym. Uznałem, że prawdziwe jest wyłącznie to, co mnie otacza – rzeczy jednostkowe. Jakże ja, syn lekarza, badacz przyrody i admirator empirycznego poznania, mógłbym odmówić im prawdziwości?
Stanowisko filozoficzne, jakie reprezentowałeś, spowodowało, że twoja szkoła uchodziła za bardziej wszechstronną niż Platońska Akademia.
Tak. To był prawdziwy instytut, w którym wraz z uczniami prowadziliśmy badania zarówno w dziedzinie humanistycznej, jak i przyrodoznawczej. Zawsze byłem dobrze zorganizowany i umiałem mobilizować innych do pracy. Dlatego powiem nieskromnie, że udało mi się stworzyć potężne dzieło naukowe.
Opracowałeś tablice planet; dokonałeś klasyfikacji zwierząt; zajmowałeś się nauką o wiatrach, morzach i pogodzie; koncentrowałeś się na matematyce i logice, a także polityce, etyce oraz estetyce. Twoja myśl okazała się niezwykle nośna. Jeszcze w czasach średniowiecznych, a nawet i później wystarczyło powiedzieć „filozof”, a wszyscy wiedzieli, że chodzi o Arystotelesa. Jednak nie uniknąłeś wpadek. Uznałeś Ziemię za nieruchomy środek świata, dookoła którego krążą gwiezdne sfery, co okazało się potężną barierą dla rozwoju astronomii.
No cóż… nikt nie jest doskonały.
Przemawia przez ciebie zdrowy rozsądek i jesteś skłonny do kompromisu. Porozmawiajmy więc o tym, co dla człowieka najważniejsze – o szczęściu. Niektórzy filozofowie greccy poszukiwali szczęścia w rejonach, gdzie zwykły śmiertelnik w ogóle się nie zapuszcza, rezerwując je tym samym dla wybrańców. Mam nadzieję, że twoje zapatrywania są, że tak to ujmę, bardziej życiowe.
Cóż… Aby osiągnąć stan szczęśliwości, najlepiej być pięknym, inteligentnym, dobrze urodzonym, bogatym… no i mieć przyjaciół z pozycją.
Zaskakujące…! Czy aby nie nazbyt strywializowałeś to zagadnienie!?
Chciałaś zdroworozsądkowej odpowiedzi, to masz. Chyba zgodzisz się, że lepiej być pięknym niż szpetnym. Lepiej podobać się, niż się nie podobać.
Generalnie tak. Ale ustalmy, czy mamy podobać się sobie, czy otoczeniu? Co mi z tego, że wszyscy dookoła mówią o mej nadzwyczajnej urodzie…
… a mówią?!!!
Na użytek naszej rozmowy załóżmy, że tak. A zatem: co mi z tego, że wszyscy dookoła mówią o mej nadzwyczajnej urodzie, skoro ja nie jestem z siebie zadowolona i nie czuję się szczęśliwa? Albo inaczej: moje otoczenie nie kryje, że daleko mi do Afrodyty, ale ja nie mam problemu z samoakceptacją, która zbliża mnie do szczęścia.
Masz całkowitą rację. Zawsze podkreślałem, że w kwestiach z zakresu filozofii praktycznej ważny jest czynnik subiektywny. Ale żebyś nie myślała, że Arystotelesowska teoria szczęścia jest zbyt prosta, spieszę dodać, iż wymienione przeze mnie czynniki nie są wystarczające, aby osiągnąć ten pożądany przez wszystkich stan.
A zatem czego jeszcze człowiekowi potrzeba do szczęścia?
Szczęście to eudajmonia, która stanowiła dla mnie najwyższe dobro. To najważniejszy cel, do którego zmierza człowiek; to jego dążenie do doskonałości, do optimum, na jakie pozwala mu jego rozumna natura. Szczęściem więc nazwiemy te dobra, które wynikają z aktywności rozumnej duszy ludzkiej.
Innymi słowy, szczęściem jest życie zgodne z rozumem. Od ciebie, realisty i praktyka oczekuję, że wytłumaczysz mi na czym ono polega.
Na kroczeniu drogą środka. Rozum bowiem nie lubi tego, co jest radykalne, preferując umiar. Weźmy na przykład cechę zwaną męstwem – to złoty środek między tchórzostwem a brawurą. Szczodrość zaś to zaleta zrodzona z równowagi między skąpstwem a rozrzutnością.
Jeśli zaproponujesz drogę środka amatorowi sportów ekstremalnych, bez wahania ją odrzuci, bo szczęście w jego pojęciu to adrenalina, niebezpieczeństwo, zuchwalstwo i brawura.
Bez wątpienia. Znalazłby się pewnie też niejeden taki, co sens życia upatruje w trwonieniu majątku. Pół biedy jeśli to jego prywatna własność. Gorzej, gdy na przykład nieodpowiedzialny polityk populista zaprzepaszcza dobra ogółu. Nie kontroluje wydatków, doprowadzając do narastania długu publicznego. Spójrz, co dzieje się dzisiaj w mojej ojczyźnie – Grecji. Zresztą wielu polityków, niezależnie od narodowości, zapomina o umiarze, a tym samym o konieczności rozumnego działania. Żądni władzy i sławy, chlapią ozorami, składając obietnice, których nie mogą spełnić, i udając, że troszczą się o dobro obywateli. Przypomnij sobie niedawną kampanię przed wyborami prezydenckimi w twoim kraju. Tandetny teatr bez rzetelnej debaty z prawdziwego zdarzenia. Dałbym sobie rękę uciąć, że większość kandydatów na to ważne stanowisko nie zetknęła się z moją wizją retoryki, według której celem wymowy nie jest pokonanie przeciwnika w dyskusji, ale dążenie do dobra i szczęścia.
Sam najlepiej wiesz, że niełatwo wychować dobrego polityka. Kształtowałeś charakter Aleksandra III Wielkiego, odkąd ukończył 13. rok życia. Wpajałeś mu zasadę złotego środka. A jak postępował? Mówiąc kolokwialnie, całe swe niedługie życie jechał po bandzie, nieustannie prowadząc wojny i dokonując kolejnych podbojów. Zdobył niemal cały świat znany starożytnym. Jeśli napotykał na opór przeciwników, dawał upust okrucieństwu, wyrzynając ich w pień. Tak było m.in. w Tebach, które zrównał z ziemią w 335 roku p.n.e.
Aleksander Macedoński to przykład porażki pedagogicznej, z którą nigdy się nie pogodziłem. Mój uczeń był inteligentny, spostrzegawczy i wnikliwy. Kochał sztukę i studiował filozoficzne pisma. To jednak nie pozbawiło go gwałtowności i zapalczywości, odbierających zdrowy rozsądek. Nie udało mi się go przekonać do polis, struktury państwowej opierającej się na miastach-państwach, jaka obowiązywała w ówczesnej Grecji. On zawsze chciał zbudować scentralizowane imperium. I dopiął swego. Pycha popchnęła go nawet do tego, że pod koniec życia uwierzył w swoją boskość.
Nie wiedział albo nie chciał wiedzieć, że to właśnie on jest adresatem fragmentu Etyki nikomachejskiej, w którym przekonuję, że najszczęśliwsze jest życie spędzone na kontemplacji filozoficznej, a nie na polityce i wojnie. I w którym podkreślam, że krwiożerczym jest człowiek decydujący się na wojnę dla samego tylko jej prowadzenia.
Żeby jednak sprawiedliwości stało się zadość, muszę dodać, że Aleksander, mimo swych wad, uchodził za wybitnego stratega i polityka. Był okrutnikiem, niejedynym zresztą w czasach starożytnych, ale nigdy nie włożył mi na głowę kubła na śmieci, jak to mają w zwyczaju niektórzy uczniowie w waszych czasach. Oni, w przeciwieństwie do mojego wychowanka, na pewno nie czytują Homera i nie byliby w stanie rozwiązać węzła gordyjskiego, więc obawiam się, że za 2,5 tys. lat nikt nie będzie o nich pamiętał, podczas gdy sława Aleksandra nie mija. A więc może moja porażka pedagogiczna nie jest aż tak sromotna?
Aleksander nie do końca dał się uwieść twojej doktrynie. Za to nieźle poszło ci z Tomaszem z Akwinu, który przez całe życie pozostawał pod wpływem arystotelizmu.
Cha, cha! Pewnie dlatego został świętym.
Niestety, podobnie jak ty, interpretował kobiecość w kategoriach braku. Twierdził, że kobieta to nieudany mężczyzna i przypisywał jej wyłącznie zdolności rozrodcze oraz umiejętności potrzebne przy pracach domowych. A wszystko zaczęło się od ciebie, bo pisałeś, że chwałą kobiety jest milczenie. Ten pogląd utrwalił się na wieki, odbierając jej tym samym prawo do obywatelskiej aktywności.
To skutki uboczne geniuszu i charyzmy. Gdyby nie one, w czasach średniowiecznych nikt by już o mnie ani o moich poglądach nie pamiętał. Jednak to przecież nie moja wina, że inni korzystali z owoców mojej myśli filozoficznej, nawet tych, które okazały się zepsute.
Filozofia nauczyła cię udzielać gładkich odpowiedzi na niewygodne pytania…
Ba, filozofia nauczyła mnie niejednego. Dzięki niej bez przymusu czyniłem to, co inni czynili z obawy przed prawami. Poza tym była dla mnie niewyczerpanym źródłem szczęścia. Poczytaj moje pisma, a poczujesz tę samą radość, jaką ja odczuwałem, gdy je pisałem.
Trochę się boję. Słyszałam, że przynajmniej jedno twoje dzieło ściągało na ludzi nieszczęścia…?
Masz na myśli Poetykę, której karty zostały zatrute przez szalonego zbrodniarza w Imieniu róży? Jeśli dobrze przemyśleć fabułę tej znakomitej powieści, której akcja toczy się w XIV wieku we włoskim opactwie benedyktynów, okaże się, że mnisi czytający moje dzieło stracili życie, ponieważ morderca nie znał lub nie rozumiał doktryny złotego środka. Ten nawiedzony psychopata uważał, że śmiech i komedia, o których traktowało pismo, są przejawem grzesznej natury człowieka i mogą zmienić porządek świata opartego na strachu i bojaźni bożej. Tymczasem smutek powinien być neutralizowany radością – to ratuje nas przed szaleństwem.